piątek, 14 lutego 2014

Kiedy serce się raduje, a naród cieszy.




Napady wysokiego ciśnienia, euforia, rozszerzone źrenice, brak odruchów migania powieki oraz podwyższony poziom hormonów szczęścia w organizmie - to pierwsze z objawów miłości. Uczucie to pojawia się w różnych warunkach i środowiskach czasami w dość zaskakujący sposób. Moja miłość, o której chcę tu napisać rozkwitła na nowo w raz z końcem pierwszej serii skoków narciarskich w Soczi i to o niej dziś będzie.
Zainteresowanie skokami narciarskimi pojawiło się w mojej  głowie w czasach burzliwego dorastania - jakieś 13 lat temu.  Wtedy "zakochana" w poszczególnych zawodnikach tej dyscypliny nie wyobrażałam sobie weekendowych popołudni bez obejrzenia relacji ze skoków. Moja romantyczna dusza pisała przepełnione zachwytem listy do Svena Hannavalda i Martina Schmita. Niewysłane, schowane gdzieś głęboko między stronicami starych pamiętników, stanowią źródło informacji dotyczące pierwszych ideałów mężczyzn, które wielbiłam.
Gdy zachwyt nad skoczkami minął, pojawiło się zainteresowanie skokami jako dyscypliny sportowej. Zechciałam być skoczkiem. Jednak  utrudniony dojazd do najbliższej skoczni narciarskiej ( jakieś 500 km) przeszkodził mi w rozwoju kariery.
Nieprzerwanie do 2011 r.  trwała Era Małyszomanii. Kiedy to Adam Małysz ogłosił koniec swojej kariery  pojawił się smutek, marazm i tysiące pytań: Co teraz będzie z naszą drużyną? Czym zajmie się Adam na emeryturze?
Drużyna przeżyła i jak widać ma się dobrze a nasz "król skoków" zajął się rajdami samochodowymi, co oczywiście okazało się kolejnym sukcesem tego małego ciałem  lecz wielkiego duchem człowieka.
Polskie skoki wkraczają w nowy etap "Stochomanii". Złoto zdobyte na igrzyskach oraz dwa bardzo dobre miejsca Macieja Kota i Janka Ziobro niesamowicie umocniły naszą drużynę jak i zapewne sprawią, że ta dyscyplina sportowa zyska kolejnych zwolenników.
W czasie gdy NASI SKOCZKOWIE oddawali skoki, moje serce biło szybciej, a kciuki  były zaciśnięte najmocniej jak się tylko dało. Kiedy Kamil Stoch w drugiej serii skoczył na odległość 103,5 metra, ja i mój pies Lolek narobiliśmy niezłego rabanu, słyszalnego w odległości około kilometra. Tak właśnie wygląda miłość w moim wydaniu, z dawką pozytywnej energii,nadziei i szczeku psa.
Jutro przed nami kolejne zawody w skokach narciarskich pełne emocji i rozkwitu zamiłowania do naszej drużyny.
CHŁOPCY - POWODZENIA!

PS. Notkę pisałam kilka dni przed wygraną Justyny Kowalczyk, której serdecznie gratuluję i życzę powodzenia w dalszych startach na olimpiadzie. Niestety siedząc w pracy nie widziałam tego jak wygrywała, a co za tym idzie moja reakcja na jej złoto nie wiązała się z wybuchem euforii, o której mogłabym tu napisać.


Fot. A. Dalidutko (klik)

sweter/sweater- atmosphere sh, spódnica/skirt- River Island, kapelusz/hat - H&M, 
płaszcz/coat- Vero Moda sh, zamszowe szpilki/suede heels - vintage, pasek/belt - Next

#header-inner {text-align: center;}